Forum Bob Dylan Strona Główna
 
 FAQFAQ   FAQSzukaj   FAQUżytkownicy   FAQGrupy  GalerieGalerie   FAQRejestracja   FAQProfil   FAQZaloguj 
FAQZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   
Albumy studyjne.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Bob Dylan Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:36, 24 Wrz 2009    Temat postu: Albumy studyjne.

Moje notki na temat całej dyskografii Dylana. Najpierw albumy studyjne. Oceny moje i subiektywne, wg. systemu szkolnego ^_^

Lata 60.



Bob Dylan (1962)

Debiutancką płytę Dylana (wtedy jeszcze mało znanego 21-letniego trubadura) wypełniają standardy
pieśniarzy folkowych oraz 2 utwory autorstwa Boba. Wszystkich utworów słucha się z przyjemnością.
Słychać tu, że mamy do czynienia z utalentowanym artystą. Głos Dylana jest tu trochę zmanieryzowany. Na
szczęście nasz bohater odnajdzie swoją prawdziwą drogę wokalną już na kilku następnych krążkach. Na
albumie wyróżnia się piękne "Man Of Constant Sorrow" i naturalne brzmienie gitary oraz folkującego
głosu Boba.

Ocena: ***+


The Freewheelin' Bob Dylan (1963)

Talent Dylana nie potrzebował wiele czasu by dojrzeć. To na tym krążku Ameryka przekonała się jak
wspaniały owoc wydała ich kultura. Od pierwszego do ostatniego utworu, album jest wypełniony
klasycznymi utworami, które na stałe weszły do kanonu amerykańskiej poezji śpiewanej. Oczywiście wybija
się tu "Blowin' In The Wind", o którym ktoś napisał, że tekst tego utworu nasuwa nam myśl, że jego
autor jest starszym, dojrzałym człowiekiem, który wiele już w swoim życiu przeszedł. Świadczy to
oczywiście o klasie poezji młodego Dylana, którego geniusz rozkwitł już w drugim nagraniu. Na okładce
Dylan i uśmiechnięta partnerka (którą niebawem porzuci) Suze Rotolo spacerujący po ośnieżonych ulicach
Nowego Jorku.

Osobiście za najpiękniejszy uważam tutaj tekst i melodię do "A Hard Rain's a-Gonna Fall". Utwory z tej
płyty nigdy się nie zestarzały, na przestrzeni kilkudziesięciu lat Bob tworzył dla nich nowe aranżacje,
które wciąż odświeżały ich brzmienie. Absolutnie klasyczna pozycja.

Ocena: *****


The Times They Are a-Changin' (1964)

Album wypełniony utworami o społecznej wymowie. Dylan utrzymuje tu poważny i wyciszony nastrój. Nie
znajdziemy na tym krążku wesołych historii w stylu "Talking World War III Blues" z poprzedniego "The
Freewheelin'...". Teksty odgrywają tu najważniejszą rolę, ale można też dostrzec większą melodyjność
utworów (Dylan śpiewa, recytuje rzadziej).
Oprócz słynnego utworu tytułowego (który Bono snipettował podczas trasy Lovetown w 1989r.) przy
pierwszym przesłuchaniu wpadają w ucho "When The Ship Comes In" i wspaniała "The Lonesome Death Of
Hattie Carol".

Ocena: *****


Another Side of Bob Dylan (1964)

Cały album nagrany w czasie jednej nocy. Dylan tutaj nie tylko nabrał dystansu to własnej twórczości (o
czym świadczy sam tytuł albumu), ale i odzyskał poczucie humoru. Podczas wesołego "All I Really Want to
Do" możemy nawet usłyszeć jego śmiech, który trochę zburzył wizerunek zaangażowanego autora
protest-songów. Część tekstów traktuje o związkach damsko-męskich i nietrudno znaleźć tu nawiązania do
właśnie zakończonego związku z Suze Rotolo.
Trudno wybrać tu piosenki dominujące na płycie. Wysoka klasa wszystkich utworów (chociaż osobiście
skuszę się na wybór "It Ain't Me Babe").

Ocena: ****+


Bringing It All Back Home (1965)

Zmiany właśnie nadeszły. Pierwszy akord "Subterranean Homesick Blues" uświadamia nam na czym te zmiany
polegają...Bob właśnie pogrzebał mit folkowego Boba Dylana. Zburzył jeden pomnik po to, żeby zbudować
drugi - Dylana w skórzanej kurtce, Dylana na motorze, Dylana z papierosem w ustach i w
przeciwsłonecznych okularach oraz co najważniejsze Dylana z gitarą elektryczną! Pierwszą część krążka
wypełniają utwory zagrane z zespołem akompaniującym, drugą stanowi część akustyczna, w której mamy
jeszcze namiastkę Boba znanego z poprzednich płyt. Na płycie także dominuje pozytywny nastrój, na
wstępie do rewelacyjnego "Bob Dylan's 115th Dream" (ten rytm!) możemy usłyszeć nieudane podejście do
zarejestrowania tego utworu, konsternację Boba i producenta Toma Wilsona wywołaną zagapieniem się
zespołu, który nie grał tam gdzie miał grać oraz drugie, udane podejście. Jednak najważniejszą cechą
nagrania jest przełom jaki dokonał się w muzyce tworzonej i nagrywanej przez Dylana. Nowy
melorecytujący sposób śpiewania, nowy rodzaj tekstów (opartych na abstrakcyjnych skojarzeniach), nowy
rytm utworów, nowa instrumentacja oraz niezwykła okładka, w której możemy dojrzeć porozrzucane
przedmioty wiążące się z przeszłością Boba (stare płyty folkowe i egzemplarz "Another Side Of Bob
Dylan"). Tekst ostatniego utworu ("It's All Over Baby Blue") mówi o pożegnaniu. Sam Dylan tym nagraniem
żegna się ze sceną folkową...

Ocena: *****


Highway 61 Revisited (1965)

Jeśli poprzedni krążek pozostawił w zgliszczach świat folkowy w muzyce Dylana to ten album pozwolił
zbudować nowy - oparty na fundamentach rock&rolla. Trudno napisać coś obiektywnego na temat tak
genialnego albumu. Osobiście uważam, że to najlepszy studyjny krążek (obok "Pet Sounds" Beach Boysów) w
historii muzyki rockowej. Każdy utwór jest wyjątkowy, wyjątkowa jest gra muzyków (w szczególności
Mike'a Bloomfielda, który grą na swoim Telecasterze dodał piosenkom drapieżności), wyjątkowy jest śpiew
Boba, wyjątkowy jest singiel "Like A Rolling Stone" (wg. magazynu Rolling Stone jest to utwór rockowy
wszechczasów) i wyjątkowa jest też okładka. O pozamuzycznej sile oddziaływania tego krążka może
świadczyć fakt, że do dzisiaj m.in. na Ebayu sprzedawane są kopie koszulki, w którą ubrany jest Dylan
na okładce.


Ocena: ******




Blonde On Blonde (1966)

Kolejne, monumentalne (zajmuje 2 płyty winylowe) arcydzieło! Dylan ponownie poszedł krok dalej w
rozwoju rock&rolla. Utwory na tym albumie są jeszcze bardziej refleksyjne niż na poprzednim krążku (pod
tym względem wyróżnia się tu 11 minutowe "Sad Eyed Lady..."), teksty są jeszcze bardziej abstrakcyjne i
pełne luźnych skojarzeń. Płyta rozpoczyna się fenomenalnym "Rainy Day Women #12 & 35", które to zostało
nagrane z 1 podejściem bez żadnym nakładek. Jest dla Boba ulubiony sposób nagrywania kiedy to na taśmie
zostaje zarejestrowane najbardziej spontaniczne wykonanie. Słychać to wyraźnie we wspomnianym utworze,
które wprowadza jakby nastrój panujący w jakimś saloonie na Dzikim Zachodzie, gdzie zabawa trwa w
najlepsze. Refren tej piosenki ("Everybody must get stoned") może zostać odczytany na wiele sposobów,
co z pewnością miał na uwadze Bob podczas pośpiesznego pisania tekstu.

Po raz kolejny Dylanowi udało się stworzyć album, na którym każdy utwór ma swoje miejsce, swoją własną
historię. Tak naprawdę można słuchać płyty w dowolnej kolejności, ponieważ każda piosenka to inny
obszar badany przez genialnego Boba.

Niewyraźna postać Dylana na zdjęciu z okładki zdaje się symbolizować jego zagubienie w momencie
uzyskania olbrzymiej sławy, zerwania z folkową sceną muzyczną czy wyczerpującej
trasy koncertowej.

Podobnie jak z poprzednim krążkiem - liczba elementów, na które warto zwrócić uwagę jest tak duża, że
nawet rozdrabnianie tego albumu na części składowe nie umożliwi zrozumienie jego fenomenu. Siła tej
muzyki tkwi w treści i emocjach jakie przekazują te wyjątkowe melodie.

Ocena: ******


John Wesley Harding (1967)

Po wypadku motocyklowym, wydaniu niezapomnianej "Blonde On Blonde" oraz po zakończeniu trasy
koncertowej, Bob kupił dom w Woodstock gdzie zamieszkał wraz z żoną Sarą. Przez kilka następnych lat
prowadził względnie spokojne życie rodzinne. Spokój ten uwidocznił się na płycie "John Wesley Harding",
która jest ogniwem łączącym poprzedni album z następnym kiedy to Dylan całkowicie odmieni styl granej
muzyki - nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni zresztą. Na płycie powracają brzmienia instrumentów
akustycznych. Na krążku znajdziemy utwory, które choć ubogie pod względem brzmieniowym, są pełne treści
(niekoniecznie jak to u Dylana bywa - łatwych w odbiorze) i wspaniałych melodii, które tak naprawdę
ujawnią swój geniusz dopiero podczas wykonań koncertowych. Moim faworytem są tu "The Ballad of Frankie
Lee and Judas Priest" oraz "The Wicked Messenger". Okładka symbolizuje dystans Boba do psychodelicznej
mody jaka opanowała wtedy popkulturę i przy okazji prezentuje tam nowy wizerunek Dylana w kapeluszu i z
brodą. Oczywiście jest to kolejna klasyczna pozycja lat 60.


Ocena: *****


Nashville Skyline (1969)

Okładka mówi sama za siebie - nie ma już ani Boba - artysty folkowego ani też Boba - rockmana. W 1969
roku Dylan gra country! Pierwszy utwór zaśpiewany wspólnie z Johnnym Cashem to wspaniały moment w
dyskografii Boba, który zarazem daje do zrozumienia, że choć nasz geniusz złagodniał i rozpoczął nowy
etap w swoim życiu to wciąż jest na topie a jego kreatywność w niczym nie ucierpiała w czasie tych
kilku lat odpoczynku. Dylan odnalazł zupełnie nowy sposób śpiewania (podobno w ten sposób śpiewał zanim
nagrał pierwszą płytę), który tworzy wspaniały, niemal sielankowy nastrój na płycie. Utworem
wybijającym się ponad inne jest wspaniałe "Lay Lady Lay", który stał się jednym z największych hitów w
dyskografii Boba Dylana.

Ocena: *****


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez timewind dnia Wto 22:24, 16 Lut 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:37, 24 Wrz 2009    Temat postu:

Lata 70. Płyty studyjne.


Self Portrait (1970)

"What is this shit?" - tak zaczyna się najsłynniejsza recenzja tego najgorszego albumu studyjnego w dyskografii Dylana. Jest to składanka przeróżnych utworów popowo-folkowych, fragmentów koncertu na wyspie Wight oraz kilku nowych, ale mało znaczących (i niekoniecznie wartościowych) utworów Boba. Nagranie tak fatalnego wydawnictwa było celowym zabiegiem ze strony Dylana, który chciał za wszelką cenę odwrócić od siebie uwagę w tamtym czasie. Wykonania niektórych utworów są koszmarne, "In Search of Little Sadie" jest tak beznadziejnie zaśpiewane, że pozostaje tylko zastanowić się czy ta płyta nie jest owocem jakiejś alkoholowej libacji, w której Dylan nie był wyłącznie biernym obserwatorem. Większość utworów brzmi bardzo sentymenalnie i cukierkowo, główne z powodu głosu jakim operuje nasz geniusz. Zresztą czego można się spodziewać po albumie z tak fatalną okładką (autorstwa samego Boba)?

Na płycie wyróżnia się wyjątkowo obrzydliwa wersja "Like a Rolling Stone" z festiwalu w Isle of Wight.

Ocena: *+ (plus za obie wersje "Alberty", strawne "Days Of '49" oraz ładną aranżację "All the Tired Horses")


New Morning (1970)

Po poprzednim, katastrofalnym albumie nadszedł czas na nowy świt w karierze Dylana. Małymi krokami żegnamy się z dylanowską wersją country i witamy ponownie świat rocka, do którego nieśmiało wkracza Bob. Dylan porzuca tu manierę wokalną jaka towarzyszyła nam na dwóch poprzednich wydawnictwach i powraca do sposobu śpiewania jaki obecny był na płycie "John Wesley Harding". Utwory są wyciszone, przeważa tu spokojny nastrój. Cenię ten album za przepiękne "Day Of The Locusts".

Ocena: ***+


Pat Garrett & Billy the Kid (1973)

Kilka lat przerwy w pracy nad studyjnymi albumami Bob poświęcił na nagrywanie z innymi artystami. Powrócił dopiero w 1973r. ścieżką dźwiękową do westernu, w którym zagrał jedną z ról pobocznych. Dominują tu akustyczne utwory instrumentalne, które w większej części są wariacjami głównego tematu muzycznego filmu. To właśnie na tym albumie znajduje się "Knockin' on Heaven's Door". Wersja Dylana zaśpiewana pięknym, jakby wzruszonym głosem wciąż pozostaje niedościgniona (cokolwiek sobie myślą fani Guns'n'Roses).

Ocena: ****


Dylan (1973)

Kompilacyjny album wydany przez Columbia Records bez jakiejkolwiek zgody Dylana. Zawiera odrzuty z New Morning (piosenki innych artystów), odrzuty z (o zgrozo!) Self Portrait i jeden niespecjalnie interesujący utwór autorstwa Boba. Album praktycznie wszędzie otrzymał najgorsze możliwe oceny, czego nie do końca potrafię zroumieć - wersje "Lily Of The West" (coś wspaniałego) i "Mr.Bojangles" są naprawdę dobre. Reszta utwórów trzyma przeciętny poziom (irytują infantylne refreny "Sarah Jane" i "Spanish Is The Loving Tongue"). Mimo to jest o niebo lepiej niż na Self Portrait.

Ocena: **+ (plus za "Lily Of The West")


Planet Waves (1974)

Rok 1974 to powrót do wielkiej formy. Wspaniała trasa koncertowa i świetny album (we współpracy z The Band). Powrót do rock&rolla. Podobnie jak we wczesnych wydawnictwach, każdy utwór jest niezwykły i trzyma klasę. Z pewnością duży wkład w ostateczny efekt ma gra The Band w szczególności Robertsona, którego gitara dodaje drugi głos do "Going, Going, Gone" i jakby żyje swoim życiem. Możemy na albumie posłuchać także nowego, bardziej ekspresyjnego wokalu Boba. Trudno wybrać tu najlepsze utwory. Z pewnościa należą do nich "Wedding Song", "Forever Young" i energetyczne "Tough Mama".

Ocena: ****


Blood on the Tracks (1975)

Niezwykły album, raczej ponury w wymowie. Sporo recenzentów dopatrywało się wątków autobiograficznych w tekstach utworów z tej płyty. Większość poezji dotyczy związków damsko-męskich (temat który wciąż powraca w twórczości Dylana). Zawsze kiedy słucham tej płyty odnoszę wrażenie, że napięcie w muzyce rośnie, aż w "Idiot Wind" następuje prawdziwa erupcja gniewu.

Płyta wspaniale nadaje się do słuchania w samotności. "If You See Her, Say Hello" to utwór utrzymany w powolnym tempie, ale pełen emocji. W "Lily, Rosemary And The Jack Of Hearts" można wyczuć nutę ironii. Jedynie w dwóch ostatnich utworach możemy odnaleźć radośniejsze melodie.

Utworem przewodnim jest "Tangled Up in Blue". To piosenka, która ulegała/będzie ulegać różnym przemianom zarówno w zakresie tekstu jak i akordów, na których jest oparta. Pamiętam moment gdy pierwszy raz słuchałem tej płyty. To właśnie w pierwszym utworze tej płyty mogłem odnaleźć bliskie mi emocje, których nie znalazłem na innych albumach...

Ocena: *****+


The Basement Tapes (1975)

Płyta kompilacyjna zawierająca utwory wydane wcześniej na nielegalnych wydawnictwach. Zawiera 24 piosenek nagranych w 1967r. wspólnie z zespołem The Band w piwnicach domu Big Pink, którego właścicielami byli członkowie tego zespołu. Przyznaję, że po pierwszym zetknięciu się z tym albumem trafiła do mnie wyłącznie... niesamowita okładka, która może przywoływać skojarzenia ze zdjęciem na "Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band".

Teraz wiem, że podszedłem do niej w zły sposób. "The Basement Tapes" to wydawnictwo pełne muzycznych miniatur, utworów charakteryzujących się niezwykłym nastrojem artystów bawiących się wspólnym muzykowaniem. Jest tu mnóstwo wesołych przyśpiewek, melodii opartych an dwóch akordach i improwizacji. Wszyscy muzycy grają i śpiewają w niespotykanej dotąd zrelaksowanej manierze jakby chcieli zaznaczyć "Hej, to tylko zabawa". Zapewne podczas sesji w Big Pink nie brakowało dobrego alkoholu... Efektem jest mnóstwo świetnej muzyki garściami czerpiącej to co najlepsze z mucyki rockowej, bluesowej czy country.

Ocena: ****


Desire (1976)

Po rewelacyjnym "Blood On The Tracks" przyszła kolej na następne arcydzieło muzyki rockowej lat 70. Dylan przechodzi kolejną metamorfozę: zakłada kowbojski kapelusz, zwołuje niezwykłych muzyków (którzy będą towarzyszyli mu na trasie koncertowej nazwanej "The Rolling Thunder Revue") m.in. skrzypaczkę Scarlet Riverę (podobno zaproszoną do współpracy prosto z ulicy), której gra nadaje płycie meksykańskiego kolorytu. Większość partii wokalnych Bob wykonuje z Emmylou Harris - artystką country, co również nasuwa skojarzenia z muzyką Dzikiego Zachodu. Muzyka na albumie wzbogacona jest także o całe mnóstwo nietypowych instrumentów w muzyce rockowej: akordeony, trąbki, dzwonki, mandolina. Wszystko to tworzy unikalną atmosferę, której próżno szukać na innych wydawnictwach. Absolutnie każdy utwór jest wyjątkowy. Płyta kończy się przejmującym utworem skierowanym do żony Dylana (z którą wkrótce się rozwiedzie), która była obecna w studiu podczas nagrywania. Wspaniały i oryginalnie brzmiący album.

Ocena: *****+


Street Legal (1978)

Album, który trudno docenić za pierwszym przesłuchaniem. Jest to zupełnie inna płyta od "Desire". Bardzo dojrzała - odnoszę wrażenie, że po rozwodzie Dylan nabrał pewnego dystansu, który można odczuć w muzyce. Teksty zapowiadają kolejną przemianę Boba Dylana, który wkróce objawi światy swoje nowe, zaskakujące oblicze. Utwory są tu pełne melodii a akompaniujący Bobowi zespół trzyma wysoką formę i wprowadza nowe elementy do muzyki Dylana (sekcja dęta). Odnoszę wrażenie, że niczego tej muzyce nie brakuje, wszystko jest na swoim miejscu i nie można tu nic dodać. Wspaniałe jest "Changing of the Guards" z charakterystycznym motywem granym na saksofonie. "Baby, Stop Crying" ma chwytliwy refren i ciekawy rytm. Udana płyta, często do niej wracam.

Ocena: ****


Slow Train Coming (1979)

Oto i nadszedł czas Boba Dylana w smokingu i z krzyżykiem w dłoni! W tekstach utworów zaczną dominować wątki religijne. Na szczęście muzyka zachowa klasę. Można dostrzeć olbrzymią przemianę z kowbojskiego rocka z "Desire" (wydanego tylko 3 lata wcześniej) w nowocześnie brzmiącą (w tamtym czasie) muzykę funk z elementami gospel. Świetną decyzją było zaangażowanie Marka Knopflera, który choćby w tytułowym utworze dodaje świeżości brzmieniu muzyki Dylana. Zachwyca piękne brzmienie organ Barry'ego Becketta oraz czyste brzmienie muzyki tego nadzwyczaj udanego albumu. Jeden z najczęściej słuchanych przeze mnie albumów Dylana m.in. dzięki lekkiemu nastrojowi tej płyty, który pozwala słuchać jej właściwie non-stop.

Ocena: *****


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez timewind dnia Śro 1:14, 27 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:41, 29 Wrz 2009    Temat postu:

Lata 80. Albumy studyjne.


Saved (1980)

Jest to drugi z trzech albumów Dylana, którego głównym celem poezji w tamtym czasie było głoszenie chwały Pana. Choć muzyka straciła swój dramatyzm, który był obecny na wcześniejszych wydawnictwach, wciąż można odnaleźć tu wartościowe melodie. Choć nie każdemu może odpowiadać stylistyka gospelującego rocka jaką prezentuję tutaj Bob, warto dać tej płycie szansę bo utwory przepełnione są optymizmem, którego nie było aż tak dużo na wcześniejszych wydawnictwach. Ulubiony moment tego albumu to "In The Garden".

Ocena: ***+


Shot of Love (1981)

Ostatni album z trylogii albumów zawierających utwory przepełnione tekstami silnie związanymi z przesłaniem wiary i religii jest jednym z najbardziej niedocenianych wydawnictw Dylana. Jest tu dużo więcej prawdziwego rock&rolla jakiego trochę brakowało poprzednim wydawnictwom. Większość utworów zawiera chwytliwe melodie, w których można odnaleźć się już podczas pierwszego przesłuchania. Utwór tytułowy, "Heart Of Stone" (w którym gościnnie udział wzięli Ringo Starr i Ronnie Wood) oraz "Property Of Jesus" to wręcz przebojowe piosenki, których to melodię nuciłem wiele razy w przypływie lepszego nastroju. Album zawiera także kolejny wielki utwór Dylana - "Every Grain of Sand", który stał się później (wśród wielu innych) sztandarowym przebojem w dyskografii Boba Dylana. Jest to naprawdę dobra płyta (opakowana w charakterystyczną, pełną kolorów okładkę), o której pozytywnie wypowiadał się m.in. Bono.

Ocena: ****


Infidels (1983)

Wyprodukowana wspólnie z Markiem Knopflerem (z kórym Dylan współpracował przy "Slow Train Coming") płyta "Infidels" jest jednym z moich ulubionych wydawnictw lat 80. Pamiętam moment gdy pierwszy raz usłyszałem pierwsze takty "Jokerman" - odniosłem wtedy wrażenie, że nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś tak pięknego, a zarazem czegoś tak przystępnego i melodyjnego. Album wypełniają utwory o silnie zaznaczonym rytmie i przestrzennym brzmieniu charakterystycznym dla produkcji lat 80. Centralnym punktem płyty jest utrzymywany w wolnym tempie (choć umieszczonym wśród utworów o szybkim tempie) "License to Kill", w którym główną rolę odgrywa pełen emocji głos Boba. Jest to utwór o wspaniałej melodii i pięknym tekście, który opisuje człowieka (jako ogół) żyjącego w czasach "pierwszego kroku na księżycu". W refrenie powtarza się pytanie "Kto mu odbierze licencję na zabijanie?" Dla mnie "License To Kill" jest jednym z najwspanialszych utworów Boba kiedy to muzyka i linia wokalna w wyjątkowy sposób łączą się z tekstem. Warto wspomnieć o dwóch ostatnich piosenkach, które w wyjątkowy sposób kończą płytę. W "I And I" Dylan dystansuje się do swojego publicznego wizerunku i daje znać, że posiada dwie twarze, zawsze przemawia tylko jedna z nich. O "I And I" pozytywnie wypowiadał się m.in. Leonard Cohen. Płytę "Infidels" kończy szczere wyznanie "Don't Fall Apart on Me Tonight". Jest to najczęściej słuchany przeze mnie album Dylana.

O ile sam album "Infidels" jest pełen świetnych utworów, to zapoznanie się z dorobkiem tego co na albumie się nie ukazało, daje pewne pojęcie o tym jak wyjątkowym wydawnictwem mogłaby ta płyta być gdyby uwzględniono na niej tak udane kompozycje jak "Blind Willie McTell", "Foot Of Pride" czy "Tell Me". W szczególności pierwszy z nich (z Knopflerem na gitarze akustycznej) doczekał się sławy jako najlepszy utwór w karierze Dylana, który nie wszedł na płytę.

Ocena: *****+ (razem z odrzutami z płyty)


Empire Burlesque (1985)

Po udanej trasie koncertowej odbytej na terenie Europy Dylan powrócił do studia i rozpoczął pracę nad następnym wydawnictwem, które od razu trzeba przyznać - nie dorównuje poprzedniej płycie. Brzmieniowo album osadzony jest mocno w latach 80. Mocny pogłos perkusji i wokal z silnym efektem echa sprawiają, że płyta zestarzała się nawet bardziej niż na to zasługuje. Utwory na "Empire Burlesque" to głównie łatwo przyswajalne melodie i nie znajdziemy tutaj wzniosłych emocji, które były obecne na poprzednim albumie (w choćby "License To Kill"). Mimo to wracam do tej płyty co jakiś czas w poszukiwaniu chwilowego wytchnienia od poprzednich, ambitniejszych wydawnictw.

Ocena: ***+


Knocked Out Loaded (1986)

Album bliźniaczo podobny do poprzedniego z jeszcze mocniej nałożonym pogłosem na wszystkie ścieżki. Okropne brzmienie perkusji sprawia, że przyswojenie tej i tak niezbyt ciekawej muzyki jest utrudnione. Na płycie znajdują się aż 3 kompozycje nie będące autorstwem samego Dylana co już świadczy o kryzysie twórczym geniusza, który potrafił nieustannie zadziwiać swoim talentem na poprzednich płytach. Z albumu wybija się dokładnie 11 minutowe "Brownsville girl", które jest pozostałością jeszcze z sesji do "Empire Burlesque".

Ocena: ***+

Taka ciekawostka: istnieje strona internetowa wyłącznie na temat tego albumu zrobiona przez fana, który uważa, że ta płyta jest wyjątkowo
udaną pozycją w dyskografii Dylana.

[url="http://knockedoutloaded.weebly.com"]http://knockedoutloaded.weebly.com[/url]


Down in the Groove (1987)

Jedno z najsłabszych wydawnictw w dyskografii Dylana, które nie imponuje ani zawartymi na nim kompozycjami ani brzmieniem. W nagraniach wziął udział zespół Full Force, który wspomógł swoimi siłami drugoplanowe wokale. Chociaż album jest bardziej rockowy od kilku ostatnich wydawnictw to słychać jak bardzo ubogi w pomysły był Dylan w tamtym czasie. Znów potrzebna była pomoc współkompozytorów co odbiło się na jakości kompozycji zawartych na tym nieciekawym albumie. Najbardziej zapadają w pamięci bluesowe "Let's Stick Together" i wyciszone "Death Is Not The End".

Ocena: ***


Oh Mercy (1989)

To właśnie dzięki "Oh Mercy" Dylan odniósł triumf, którego tak brakowało w ciągu kilku ostatnich lat wydawania współcześnie (wtedy) brzmiących, choć niekoniecznie wybitnych albumów. Za sukces tej płyty odpowiada w dużej mierze Daniel Lanois - producent albumu, który odświeżył brzmienie muzyki Dylana. Utwory są przepełnione intymną atmosferą. Nawet głos Boba brzmi jakby bardziej świeżo. Pięknie brzmią gitary, które w "Most Of The Time" tworzą wielowarstwową płaszczyznę podkładu muzycznego dla głosu Dylana. "Ring Them Bells" jest w tle przepełnione dźwiękiem tytułowych dzwonków. Pierwszy utwór płyty jest jedną z najlepszych kompozycji Dylana utrzymanych w szybkim tempie, od ostatnich kilku lat. Na albumie nie znajdziemy nieciekawego utworu, co cieszy o wiele bardziej jeśli zdamy sobie sprawę, że wszystkie kompozycje na albumie są autorskimi piosenkami Boba. Tym razem więc, obyło się bez udziału współkompozytorów.

Ocena: *****


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez timewind dnia Śro 1:13, 27 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:43, 24 Paź 2009    Temat postu:

Lata 90. Płyty studyjne.



Under The Red Sky (1990)

Po nadzwyczaj udanym "Oh Mercy" (które w wyjątkowy sposób zakończyło niespecjalnie udaną dekadę w karierze Dylana) nadzieje związane z powrotem weny twórczej Boba okazały się jednak niespełnione. "Under The Red Sky" jest albumem udanym, ale nie dostarcza zbyt wielu emocji. Jest to zbiór utworów łatwych w odbiorze i co tu ukrywać - niespecjalnie interesujących. Począwszy od głupawych tytułów (z "Handy Dandy" i "Wiggle Wiggle" na czele) i kończąc na nieciekawym brzmieniu (krok wstecz w stosunku do poprzedniego albumu), płyta nie zachwyca niczym szczególnym. Nie pomogło zaproszenie do studia niezwykłych gości m.in. Elton John, Slash czy George Harrison. Warto wspomnieć o pięknej partii eks-Beatlesa w tytułowym nagraniu, które zdecydowanie wybija się pośród pozostałych, przeciętnych utworów na płycie. Bez dwóch zdań, w kompozycji "Under The Red Sky" słyszymy tego prawdziwego Boba, który tak zawsze wiernie przenosił emocje na muzykę, którą tworzył.

Ocena: ***+ (plus za utwór tytułowy)



Good As I Been to You (1992), World Gone Wrong (1993)

Po wydaniu niezbyt udanego "Under The Red Sky" Dylan porzucił na kilka lat tworzenie własnych kompozycji i nagrał dwa krążki zawierające tradycyjne utwory folkowe głównie w
aranżacjach własnych. Jak sam powiedział o amerykańskiej tradycji folkowej: "to muzyka dla mnie najprawdziwsza". Śmiało można uznać te nagrania za powrót do źródeł bo usłyszymy tu wyłącznie dwa instrumenty: gitarę akustyczną i głos Dylana. Ten ostatni choć nie zawiera już w sobie głębi, która obecna była na pierwszych nagraniach, to wciąż urzeka jakąś szczerą nutą. Dylan nigdy nie posiadał prawdziwie melodyjnego, mocnego głosu, ale zawsze urzekał jego charyzmą i recytatorskim stylem pełnym emocji. Kompozycje na obu krążkach charakteryzują się prostymi melodiami. Znajdziemy tu zarówno utwory lekkie i niezobowiązujące jak i te uderzające bardziej w patetyczny ton (np. "Two Soldiers" na WGW czy "Blackjack Davey" na GAIBTY). Gra Dylana trzyma wysoki poziom, niektóre kompozycje oparte są na złożonych rytmach. Są to piosenki zagrane z oddaniem i zrozumieniem. Słychać, że Bob naprawdę cieszy się graniem kompozycji, na których przecież wyrósł jego geniusz.

Ocena: ****



Time Out of Mind (1997)

Po 7(!) latach przerwy w komponowaniu nowych utworów za pomocą "Time Out Of Mind" Dylan udowodnił, że wciąż jest w pełni sił twóczych, a niezbyt udane wydawnictwa w niektórych poprzednich latach były tylko etapami przejściowymi w jego karierze. Podobnie jak przy "Oh Mercy" ponownie w produkcji albumu wziął udział Daniel Lanois, który ponownie stworzył wspaniałą, przestrzenną atmosferę obecną w nagraniach. Płytę rozpoczyna przejmujący "Love Sick". Jak można przeczytać w pewnej recenzji: "głos Dylana brzmi tu jakby pochodził z innego świata" (podobno głos Boba został przepuszczony przez mały wzmacniacz do harmonijki - pomysł oczywiście prosto od Lanoisa). Na płycie obecnych jest kilka utworów głęboko zakorzenionych w stylistyce muzyki bluesowej (np. "Dirt Road Blues" czy "'Til I Fell In Love With You"). Z prostych kilkunasto-taktowych bluesów Lanois uczynił prawdziwe małe dzieła sztuki. Podobno po usłyszniu skończonych nagrań sami muzycy mieli problemy z rozpoznaniem własnych partii. Brzmieniowych smaczków jest tu naprawdę wiele. Wstęp do "Cold Irons Bound", jąkająca gitara może przywoływać na myśl improwizacje Gilmoura na gitarze typu slide z wczesnych lat Pink Floyd. Po chwili słyszymy mocny rytm podkreślony przez lekko przesterowane brzmienie organ Augie Meyersa - podobny efekt zastosowane też we wspomnianym wcześniej pierwszym utworem na krążku. Głos Boba jest w tym utworze najsilniejszy od wielu lat. Centralnym utworem "Time Out Of Mind" wydaje się być przepiękne "Not Dark Yet" z motywem gitarowym jakby wprost z jakiegoś nagrania U2. Po raz kolejny na krążku pięknie zabrzmiały tu organy i pełen melancholii głos Boba. W "Make You Feel My Love" Boba ujawnia swoje bardziej romantyczne oblicze. Ten utwór oparty jest na melodii, w której jest coś z tęsknoty. Następny utwór "Can't Wait" wprowadza zupełnie inny nastrój. To jest kompozycja gdzie talent Lanoisa ujawnia się w pełni w skomplikowanej fakturze brzmieniowej gitar i organ, które zostały mocno rozdzielone na kanałach audio. Słuchając utworu na dobrych słuchawkach możemy wręcz poczuć bliską obecność instrumentów. Ostatnią kompozycją na płycie jest zaskakująco długie "Highlands" (ponad 16 minut), które tak naprawdę mogłoby trwać jeszcze dłużej ze względu na hipnotyzujący wręcz nastrój muzyki miasta pełnego świateł i papierosowego dymu.

Ocena: *****+


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez timewind dnia Śro 1:12, 27 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 1:10, 27 Sty 2010    Temat postu:


Love And Theft (2001)

O ile na albumach takich jak World Gone Wrong czy Good As I... Dylan powrócił do folkowej twórczości, tak na Time Out Of Mind ponownie wkroczył w świat bluesa i rock&rolla. Poprzednia płyta zapoczątkowała kolejny etap w jego karierze - od tego momentu Dylan na każdym następnym wydawnictwie będzie nawiązywał do amerykańskiej muzyki ubiegłego stulecia. Zarówno w muzyce jak i tekstach utworów będzie można odnaleźć wiele zapożyczeń z twórczości muzyków, pisarzy i poetów XX wieku. Dylan wraca w ten sposób do dawnej tradycji folkowej kiedy to artyści wymiennie korzystali z własnych pomysłów - tworzono wtedy piosenki oparte na melodiach wykorzystanych w utworach innych wykonawców. Zmieniano wtedy tylko tekst i/lub aranżację lini wokalnej.

Album Love and Theft okazał się godnym następcą poprzedniego wydawnictwa. Tym razem za produkcję odpowiadał sam Dylan (pod pseudonimem Jack Frost). Utwory na płycie mimo, że osadzone są w konwencji muzyki z dawnych lat - brzmią współcześnie. Od tego momentu za brzmienie każdego studyjnego albumu będzie odpowiadał sam Bob Dylan (jak się później okaże będzie to słuszna decyzja).

Płyta zaczyna się mocnym uderzeniem - hipnotyczny rytm Tweedle Dee & Tweedle Dum nadciąga niczym burza. Na pierwszy plan wysuwa się świetna gra zespołu akompaniującego Dylanowi. Utwór charakteryzuje się świetną partią gitary, która dodaje mu rock&rollowego feelingu. Warto wspomnieć o nowym elemencie w twórczości Boba - utwory takie jak Tweedle Dee... czy Summer Days nadają się świetnie...do tańca. Muzyka przywołuje skojarzenia z atmosferą panującą w powojennych lokalach, gdzie królowały jazzowe czy bluesowe bandy. Missisipi to wspaniała kompozycja, o której Rolling Stone (który umieścił ją na 17 miejscu na liście najlepszych utworów dekady) napisał, że "jest to klasyk dorównujący Tangled Up In Blue". Utwory zaskakują też aranżacją. W Floater (Too Much to Ask) usłyszymy ciekawie wpleciony motyw odgrywany na smyczkach, w ponurym High Water (który świetnie będzie sprawdzał się na koncertach) dominującym instrumentem okaże się banjo. Cry A While charakteryzuje się zmiennym tempem, które urozmaica strukturę typowego kilkunasto-taktowego bluesa. Na płycie znajdziemy także kompozycję pt. Honest With Me, której tempo i gra gitar nasuwa skojarzenia z Highway 61 Revisited. Jest to świetnie brzmiący utwór co tylko dowodzi temu, że Bob potrafi umiejętnie korzystać z pomysłów wykorzystywanych wcześniej we własnej twórczości. Ostatnią kompozycją na Love And Theft jest Sugar Baby. Jest prawdziwe arcydzieło, które dzięki efektowi echa i tremolo nałożonym na partie gitary brzmi bardzo nastrojowo, niczym pożegnanie. Utwór zbudowany jest na pięknych, nietypowych akordach. Dylan wykorzystał tu głębię i dojrzałą barwę swojego głosu, zaśpiewał przejmująco. Jest to jedna z najwspanialszych kompozycji jakie usłyszałem w ostatnim dziesięcioleciu. Była to dekada, którą Dylan rozpoczął w wyjątkowy sposób - nagrywając płytę, którą śmiało można postawić obok innych legendarnych pozycji z jego obszernego katalogu nagrań.

Newsweek umieścił Love And Theft na drugim miejscu najlepszych albumów dekady, zaś Glide Magazine na pierwszym.

Ocena: *****



Modern Times (2006)

Tą płytą Dylan zadebiutował na 1 miesjcu amerykańskiego notowania Billboardu, po raz pierwszy od 30 lat.W wielu krajach na świecie Modern Times znalazło się w czołówce list sprzedaży. Z pewnością duży wkład w sukces tego wydawnictwa mają poprzednie albumy, które udowodniły światu, że Bob Dylan nadal jest płodnym artystą, którego twórczość ma wiele do zaoferowania. Na płycie znajduje się 10 utworów, które ponownie mają wiele wspólnego z muzyką bluesową tworzoną w kilkadziesiąt lat wcześniej. Podobnie jak na Love And Theft, prawie każdy utwór zawiera melodię lub fragment tekstu, które zostały zaczerpnięte z utworów innych artystów tworzących muzykę w XX wieku (mimo tego w ulotce dołączonej do płyty można przeczytać ""All songs written by Bob Dylan"). Muzycznie Modern Times przypomina poprzednią płytę, choć brzmienie jest tu odrobinę łagodniejsze. Odniosłem wrażenie, że przez 5 lat od premiery Love And Theft głos Boba znacznie się pogorszył, brzmi wyraźnie słabiej. Na szczęście jakość kompozycji wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Począwszy od szybkich rock&rollowych utworów (m.in. od chwytliwego Thunder On The Mountain rozpoczynającego płytę) aż do przepięknie zaaranżowanego Ain't Talkin kończącego album - Modern Times zachwyca podobnie jak dwa poprzednie wydawnictwa Dylana. Po raz kolejny Bobowi towarzyszy świetny zespół. Należy wyróżnić gitarzystów, którzy sprawiają, że takie kompozycje jak Rollin And Tumblin, The Levee's Gonna Break czy Ain't Talkin (w szczególności) brzmią wyjątkowo, łatwo zyskują uwagę słuchacza i skłaniają do głębszego zapoznania się z tą niełatwą muzyką.

Ocena: ****+



Together Through Life (2009)

Pomimo sukcesów 3 poprzednich albumów sukces Together Through Life zaskoczył chyba każdego. Płyta zadebiutowała na 1 miejscu zarówno w Stanach jak i Wielkiej Brytanii (co poprzednio udało się Dylanowi...prawie 40 lat temu), znalazła się w czołówce list sprzedaży jeszcze większej ilości krajów udało się to przy wydaniu Modern Times. Z pewnością duży udział w sukcesie albumu miał utwór Beyond Here Lies Nothin, który można było pobrać z oficjalnej strony bobdylan.com na miesiąc przed premierą krążka. Na Together Through Life Bob (który po raz kolejny odpowiadał za produkcję nagrań) odświeżył brzmienie. Tym razem muzyka tworzy nastrój zadymionej knajpy, w której grają lokalni bluesmani. Duże znaczenie odgrywa tu akordeon i przejrzyste brzmienie wszystkich instrumentów. Na płycie (oprócz wspomnianego Beyond Here Lies Nothin) znajduje się także rozpaczliwe Forgetful Heart zawierający prosty i trafiający do wyobraźni słuchacza tekst o przemijającej miłości. Zupełnie inny nastrój można odnaleźć w Life Is Hard, które z kolei opowiada o tęsknocie. Niestety rozczarowuje druga połowa płyty - na której znajdują się radośniejsze kompozycje, które jednak lekko nużą swoją prostotą. Dopiero w końcowym It's All Good (z ciekawą partią akordeonu) odnajdziemy żywe, bluesowe dźwięki jakimi przepełnione były poprzednie trzy płyty.

Ocena: ****



Christmas In The Heart (2009)

Moją pierwszą reakcją na informację o wydaniu tej płyty był uśmiech. Trudno było uwierzyć, że Dylan, którego muzyka w ciągu ostatnich kilkunastu lat oscylowała w klimatach barowo-bluesowych nagra płytę, która wprowadzi w łagodny nastrój świąt Bożego Narodzenia (dochody z płyty w pewnej części zostały przeznaczone na cele charytatywne). Pomimo obaw album okazał się strzałem w dziesiątkę (choć nie odniósł oszałamiającego sukcesu) i zaskoczył wiele osób świeżością w interpretacji świątecznych standardów. Świetnym pomysłem było zaaranżowanie kobiecego chórku, który wywiązał się znakomicie ze swojego zadania. Utwory wpadają w ucho już od pierwszego przesłuchania i wprawiają w dobry nastrój. Dylan włożył w śpiew mnóstwo energii, co wzbudza szacunek do artysty, który potrafi w tak dojrzałym wieku utrzymywać dystans do siebie i swojej twórczości. Do Must Be Santa nakręcono zabawny teledysk, w którym możemy zobaczyć Boba w niecodziennym stroju. Na płycie znajduje się wiele ciekawych utworów. Moim świątecznym faworytem jest teraz Hark The Herald Angels Sing, wspaniale zaśpiewany przez Dylana, który tą zaskakującą płytą zakończył dekadę pełną sukcesów - tych komercyjnych jak i artystycznych.

Ocena: ****+


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dawidsu
Father of Night
Father of Night


Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 124
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeszów

PostWysłany: Czw 23:36, 28 Sty 2010    Temat postu:

Jestem pełen podziwu dla timewinda. Nie każdy podjąłby się opracowaniu takiej potężnej dyskografii, jaką jest ta Dylana.
Nie zgadzam się oczywiście z każdym zdaniem i każdą oceną, ale jest to w pełni rzeczowe i kompletne omówienie. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:50, 28 Sty 2010    Temat postu:

Część opisów zamierzam poprawić przy następnej aktualizacji - bo w kolejce albumy live i opisy każdej trasy+ważniejsze bootlegi. Cool

Wrzucałem te opisy na 3 fora - liczę na to, że ktoś się Bobem zainteresuje jak zobaczy ile nagrał świetnych płyt. Very Happy

Dawdisu - fajnie byłoby gdybyś też coś napisał. Na forum U2 już jeden gość dołączył się do dyskusji na temat Boba. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emanuel
Rolling Stone


Dołączył: 04 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie istotne

PostWysłany: Wto 23:36, 04 Maj 2010    Temat postu:

Praktycznie znam pełne 3 albumy Dylana więc nie powinienem się wypowiadać Wink

Niemniej mój numer jeden to często przegapiany, albo nielubiany przez fanów - Slow Train Comin'

Lekki fajny i przyjemny. Ale... teksty panie, teksty. Tam są piguły jadu, ironii, oraz no właśnie - nawrócenia. Dylan spróbował tej drogi, napisał co czuł i co myślal że czuł. I to jest szczere i piękne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:26, 05 Maj 2010    Temat postu:

Wiem, że trochę dałem tyły pomijając w tych mini-recenzjach jakieś odniesienia do tekstów Boba. Z czasem poprawię to co napisałem i będzie ok. Smile

Poza tym od czasu pisania tych recenzji zmieniłem zdanie co do niektórych płyt np. od jakiegoś czasu nawróciłem się na Under The Red Sky - co najmniej 3 utwory z tego albumu uważam za wspaniałe.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez timewind dnia Śro 16:37, 05 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emanuel
Rolling Stone


Dołączył: 04 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie istotne

PostWysłany: Śro 22:10, 05 Maj 2010    Temat postu:

hm, jak tak człowiek wejdzie w te teksty, to szczerze mówiąc - można grubą książkę napisać, a przekroczyłoby to ramy i ideę tych mini-recenzji. Przydatna rzecz bardzo, pewnie że nie ma się co sugerować wszystkim, bo każdy ma swój gust, ale jeśli oceniasz płytę, której nie znam, na 5+ to z pewnością chociaż spróbuję do tej płyty dotrzeć i przesłuchać uważnie. On tego za dużo nagrał moim zdaniem Wink Człowiek praca-dom, jak nie słuchał na bieżąco, to nie ma czasu tego wszystkiego przegryźć i przemyśleć Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
timewind
Hollis Brown
Hollis Brown


Dołączył: 14 Lip 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:39, 05 Maj 2010    Temat postu:

Niektóre oceny oczywiście też są nieaktualne Very Happy

Z czasem też wszystko poznasz m.in. zrozumiesz geniusz Time Out Of Mind i będziesz miał koszmary nocne po When Did You Leave Heaven Laughing

A po przesłuchaniu oficjalnej dyskografii przed Tobą kilka tysięcy bootlegów do przesłuchania i obejrzenia: koncerty, występy telewizyjne i spora ilość odrzutów z niemal każdej płyty. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez timewind dnia Śro 22:40, 05 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
emanuel
Rolling Stone


Dołączył: 04 Maj 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie istotne

PostWysłany: Śro 23:17, 05 Maj 2010    Temat postu:

nie sądzę, żebym poświęcił Dylanowi tyle czasu. wystarczy że propaguję to co znam wśród ludzi. chcę zrobić taki mały koncercik, zebrać z kilkunastu muzyków i pograć sobie tego Dylana dla przyjemności Wink do tego nie trzeba znać 6666 bootlegów Wink

ale oczywiście chętnie poznam Twoje mini-recki bootlegów Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Bob Dylan Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Style edur created by spleen & Programy.
Regulamin